Pięć Smaków 14 / 2020
1. Suk Suk / Ray Yeung / Hongkong / 2019
Co się wydarzyło w Hongkongu
„Suk Suk” to opowieść o miłości dojrzałej, ale ciągle zakazanej. Jego bohaterowie, Pak i Hoi, dawno ułożyli sobie życie – mają rodziny, dzieci, wnuki. Jednak obydwaj trwają w ukryciu, zatajając przed najbliższymi prawdę o sobie. Przypadkowe spotkanie wyzwoli spychaną na drugi plan przez lata namiętność, każe zadać sobie pytanie o to, co w życiu jest najważniejsze i w końcu postawi przed wyborem.
Historia romansu tej dwójki budowana jest bardzo równo – od początkowej szorstkości do dużego ciepła i intymności. I to ta intymność portretowana niuansami i drobnymi gestami jest najsilniejszą stroną filmu, szczególnie w kontekście charakterystycznej dla Chin wstrzemięźliwości emocjonalnej. Zamiast ckliwych banałów i fałszywych wzruszeń, reżyser daje nam prawdę o swoich bohaterach, nie wycina z nich wad, nie serwuje papierowych postaci. Przedstawia ludzi uwikłanych w historie, doświadczenia, przyzwyczajenia i lęki, które często związują ręce wyciągane do drugiego człowieka.
Ray Yeung stworzył nie tylko świetny melodramat, ale dotknął też tematu często pomijanego – starości osób nieheteronormatywnych, niejednokrotnie jesień życia przeżywających w samotności. Ważnym elementem w filmie są spotkania queerowej grupy, do której należy Hoi i jej inicjatywa dotycząca domu spokojnej starości tylko dla osób LGBT. Dla tych, którzy założyli rodziny, taki dom oznaczałby jednak kolejną stygmatyzację, a przede wszystkim konieczność wyoutowania się przed żoną i dziećmi, czego żadne z mężczyzn nie chce zrobić. Obserwacja doświadczeń kolegów prowadzących jawny styl życia również nie napawa optymizmem – w końcu jedyne na co mogą liczyć ze strony sąsiadów, to prześmiewki lub jawny ostracyzm. Kłamstwo nie jest tu więc kwestią wygody, a jedynym możliwym wyborem.
„Suk Suk” jest nie tylko bardzo dobrą pozycją uzupełniającą kino LGBT, ale przede wszystkim uniwersalną opowieścią o uczuciu, które przychodzi późno, kiedy pewne obszary są już mocno zarezerwowane dla innych osób – czy to z miłości, przyzwyczajenia czy danego słowa. Ale też historią o samotności w związku, o potrzebie czułości i intymności przy jednoczesnym życiu w zgodzie ze sobą – można by rzec o spełnieniu w niespełnieniu.

2. Mikrosiedlisko / Microhabitat / Sogongnyeo / Jeon Go-woon / Korea Południowa / 2017
3. Proch i pył / Dust and Ashes / Chugbog ui jib / Park Hee-kwon / Korea Południowa / 2019
Domy z prochu i pyłu
W festiwalowej sekcji „Parasites”, nawiązującej do oscarowego (i nie tylko) przeboju Joon-ho Bonga, znalazło się kino społeczne z Korei Południowej, z czego moją uwagę skupiły dwa tytuły – „Mikrosiedlisko” Jeona Go-woona oraz „Proch i pył” Parka Hee-kwona. Nie są to jednak filmy nachalne, dosłowne, bazujące na emocjonalnych szantażach, jak to często z takimi produkcjami bywa, a wyważone, subtelne, gdzie dużo dzieje się między wierszami, a jednocześnie trafnie diagnozujące sytuację ekonomiczną regionu.
Bohaterka „Mikrosiedliska”, Miso, jest zaprzeczeniem wszelkich kapitalistycznych narracji. Zamiast piąć się po szczeblach kariery w korporacji, prowadzi niemal hippisowski styl życia, ciesząc się tym, co się przydarzy. Zamiast brać ślub i zakładać rodzinę, żyje w dość luźnym – acz czułym – związku ze swoim chłopakiem. Zamiast ciułać każdy grosz na własne mieszkanie lub wziąć kredyt, zarobione pieniądze przeznacza na whisky i papierosy. Słusznie przypomną się Wam teraz modne ostatnio przyśpiewki upatrujące niewydolności finansowej millenialsów w kupowaniu przez nich awokado i latte na wynos, bo przecież nie w krwiożerczej polityce rynku mieszkaniowego.
Wolność Miso przykrywa jednak stygmat biedy. Widzimy jak po kolei wyłączana jest z różnych obszarów życia ze względu na swoją sytuację finansową – najpierw zmuszona do przerwania studiów, potem, po podniesieniu czynszu, do wyprowadzki z wynajmowanego mieszkania. Miso rozpoczyna zatem wędrówkę w poszukiwaniu noclegów, zatrzymując się u starych przyjaciół. Wędrówka ta jednak bardziej przypomina drogę krzyżową, niż sentymentalną podróż w poszukiwaniu straconego czasu. Kolejne odwiedzane osoby to kolejne duchy współczesnych bolączek – i nie trzeba wyjeżdżać do Korei Południowej, żeby poczuć uniwersalizm tych postaci. Z wierzchu wszystko jest piękne – bastiony kapitalizmu w postaci mieszkania i kariery zdobyte, ale nawet nie musimy skrobać tej powierzchni, żeby zobaczyć niespełnione marzenia, niepotrzebne poświęcenia, życiową nieporadność, depresję, lęki, samotność – także w rodzinie. Wszystko to kolosy na glinianych nogach, ale czy to oznacza, że tylko poza systemem można znaleźć szczęście? Przecież Miso, szukająca lokum, ścierająca się z horrendalnymi cenami wynajmu (nawet małych, obskurnych mieszkań), też nie jest w stanie spać spokojnie.

W centrum narracji „Prochu i pyłu” mamy filigranową Hae-su, pracującą na kilka etatów, żeby związać przysłowiowy koniec z końcem. Ale w tej opowieści na swoich barkach dziewczyna będzie musiała unieść także pogrzeb matki, urzędnicze procedury oraz nakaz eksmisji, ponieważ dzielnica, w której mieszka, jest rozbierana pod nowoczesne, deweloperskie inwestycje.
To film bardzo minimalistyczny w formie, niemal bezdźwięczny, nie licząc odgłosów żarłocznego miasta. Pokazujący tragizm biedy i desperację ludzi w jej obliczu. Ale też wstrząsający swoim ładunkiem filozoficznym o miejscu człowieka we wszechświecie – wszak w tytułowym prochu i pyle twórca zrównuje przemijalność człowieka z przemijalnością jego wytworów – również tych systemowych.
Nie jest do film do lubienia i do powrotów. O ile „Mikrosiedlisko” jest sportretowane w swojej ważkości dość humorystycznie, a przez to bardzo przyjemne w odbiorze, o tyle „Proch i pył” przyciska do ziemi. Obydwa są jednak świetną diagnozą społeczną, wykraczającą uniwersalizmem poza granice swojego kraju.
